-

-

czwartek, 23 października 2014

Jesienna oda do radości

          Powszechnie wierzy się, że szczęśliwi ludzie żyją dłużej. Dlaczego? Bo codzienne zamartwianie nie zatruwa ich życia, bo nie plują w siebie jadem. „Pozytywiści” rozkoszują się każdą chwilą spędzoną na Ziemi i wyciskają życie jak cytrynę, oby tylko więcej, oby kwaśniej, wtedy dostatecznie ciekawie. Zawsze pozytywnie, co by się nie działo, grunt to dobry humor i przednia zabawa.
          Jesień zdaje się nie zawsze nastrajać nas pozytywnie. Owija nas tymi swoimi deszczowo-wietrznymi szponami, czochra chłodem i ściąga do samych nizin. Ludzie zdają się snuć ulicami jak cienie, przemykają szybko, czym prędzej chowając się w zakamarkach ogrzanych domostw. Jesień to pora roku, w której niekoniecznie czujemy się szczęśliwi  
z wielu różnych powodów. Senność, spadek nastroju, nostalgia, tęsknota za jasnością
i ciepłem promieni słonecznych, melancholia, brak energii i chęci do działania. Zmęczenie
i jakby brak cierpliwości w niektórych zdających się przerastać nas sytuacjach powodują wycofanie się i zamknięcie w czterech ścianach. Czy kierunek działania polegający na ukryciu się w schronie na pewno „robi” nam dobrze? Na warunki panujące w danej porze roku nie mamy wpływu. Jesień zawsze pozostanie jesienią, czy nam się to podoba czy nie. Może należałoby ją zaakceptować, choć trochę się z nią zaprzyjaźnić
i przede wszystkim zmienić swoje nastawienie. I nie chodzi tu wcale od razu o różowe okulary. Szczypta dobrego humoru, zwykły spacer mimo jesiennej zawieruchy, czy mała czarna kawka w miłym  towarzystwie jeszcze nikomu nie zaszkodziły, czasem nawet pomogły.
          Może warto byłoby się pokusić o poszukanie jakiejś drobnostki, która wprawiłaby nas  w dobry nastrój. Pozytywna strona deszczu, wiatru, uczucia chłodu, a nawet zimna? „To już chyba jakaś przesada.”- rzekłby jakiś znudzony, zamartwiający się męczennik nie umiejący lub nie mający ochoty na zadowolenie się małymi rzeczami. Pamiętajmy jednak, że małe rzeczy to składowe grubszych spraw. A może szkoda życia na czekanie na grubsze uciechy
i poważniejsze radochy, kiedy sprzed nosa uciekają nam te małe, ale jakże słodziutkie.
          Każdy potrzebuje innych kwiatków do osłodzenia sobie codziennej rzeczywistości. Jednym wystarczy jakaś super wypasiona bryka, inni marzą o dobrym sprzęcie, kobiety rozpuszczają ciężko zarobione pieniądze mężów  dogadzając sobie kolejnym ciuszkiem tudzież fatałaszkiem. Większość z nas zadowolenia doszukuje się jednak w drugim człowieku, stąd przekonanie, że życie w parze jest kopalnią szczęścia, oczywiście pod warunkiem, że wybranek, tudzież wybranka serca pasuje do nas jak druga połowa jabłka.
          Reasumując do szczęścia potrzebne są: dużo zdrowia, jeszcze większa  fura pieniędzy, wyrozumiały i kochający partner oraz satysfakcjonująca praca. Obraz wiecznej szczęśliwości dopełnić mogłoby jakieś ciekawe zainteresowanie, gorąca pasja wypełniająca po brzegi długie jesienne wieczory. Czasem niemożliwym jest uchwycić to wszystko w jednej chwili, w tym samym momencie. Stąd pomysł na degustację pojedynczych kęsów. Choć konsumowane w odstępach czasowych w końcu dadzą uczucie sytości.
          Czy jesteś szczęśliwy? Czy się zamartwiasz, umartwiasz i maltretujesz? Zadaj sobie pytanie: „W jakim celu? Po co?”. Szkoda na to jesieni i każdej innej pory roku. Człowieku, życia szkoda! Te chwile tak szybko umykają. Więc zamiast zamykać się w czterech ścianach, wyjdź do nas, uśmiechnij się, uwierz, że i ty zasłużyłeś na mały kawałek urodzinowego tortu. Pozwól sobie na tę odrobinę luksusu i ciesz się błahostkami.
Pamiętaj: „Don’t worry! Be happy!”



piątek, 17 października 2014

Szkoła marzeń

Okazuje się, że może być oswojona, może nęcić swoim sposobem postępowania, nauczania i indywidualnego podejścia do każdego ucznia. Wicklow Educate Together National School to najlepsza rzecz jaka mogła się przydarzyć moim pociechom w życiu. To szkoła, która wyposaży ich  w potrzebne w przyszłości fundamenty. Kiedyś umożliwią one budowę ich prywatnych domów, trwałych i pewnych siebie, a co za tym idzie pozwolą bez lęku patrzeć na otaczającą ich rzeczywistość.
Pamiętam pierwszy dzień dzieciaków w tej szkole. Stres mnie zjadał. Przecież oni w ogóle nie znają angielskiego, przynajmniej nie na tyle, by funkcjonować w społeczności szkolnej. Będą zbierać same jedynki! Nie przejdą z klasy do klasy! To jakieś wariactwo, co ja zrobiłam?! -zastanawiałam się uruchamiając tradycyjnie  samobiczowanie.
          Mile zaskoczyłam się już na samym początku. Pierwszy dzień szkoły, rodzice z uczniami gromadzą się przed budynkiem, czekamy na otwarcie drzwi. Nikt się nie śpieszy, nie pokrzykuje na dzieciaki, wszyscy uśmiechnięci, zrelaksowani, tryskający pozytywną energią, humorem. Wszyscy wypoczęci po wakacjach wymieniają się pozdrowieniami i opowiadają o sprawach bieżących. Co niektórzy dochodzą w trakcie i wcale się nie śpieszą, jakby w myśl zasady „Spokojnie, spokojnie, spóźnić się zawsze zdążę”. Punkt dziewiąta w drzwiach staje pryncypał tego przybytku, wita zebranych i zaprasza do środka. Nie ma przemówień, galowych strojów, nie ma stania na apelu, upomnień i nawróceń. Jest miłe, spokojne, pełne radości „Witajcie!” Cieszymy się, że już jesteście!”. 
          To wszystko?  Cieszymy się, że już jesteście? Witajcie? To zgoła odmienne rozpoczęcie roku od tego, do którego przywykłam. Jednak pozytywnie nastraja, otula i popycha z ciekawością do przodu. Co dalej będzie?
        Dalej lot w przestworzach, poszerzanie horyzontów, dalej ocean pełen wyzwań i uniesień. Dalej po prostu Przygoda! Hej przygodo!
          Educate Together to rosnąca sieć szkół w Irlandii. Główny nurt idei tego typu edukacji oparty jest na szacunku wobec drugiego człowieka niezależnie od jego pochodzenia społecznego, kulturalnego i religijnego tła. Nauczanie koncentruje się na   demokratycznym podejściu do życia oraz na wzajemnym poszanowaniu między rodzicami, uczniami i nauczycielami. Nie ma wyższości jednych nad drugimi, jest zrozumienie, wsparcie i współpraca w pełnym tego słowa znaczeniu.
To taki typ szkoły co to wniósł nowe myślenie do edukacji irlandzkiej. Powiewa nowoczesnymi i nowatorskimi metodami pracy. Po raz pierwszy pozwala na koedukację i nie zmusza do noszenia mundurków.
Wspólna edukacja w tego typu szkołach opiera się na czterech podstawowych zasadach. Jedną z nich to  demokracja. Rodzice nie stoją tu z boku jako bierni obserwatorzy zdani na łaskę lub niełaskę nauczyciela. Zachęcani i ośmielani przez kierownictwo szkoły aktywnie biorą udział w edukacji dziecka.  Włącznie z organizowaniem życia szkolnego i pozaszkolnego swoich pociech oraz ich kolegów i koleżanek. W myśl zasady wszyscy w równym stopniu jesteśmy odpowiedzialni za wychowanie przyszłego pokolenia, a wszystkie dzieci nasze są, więc czyńmy to wspólnie i zgodnie, a wychowamy mądre, wrażliwe i odpowiedzialne społeczeństwo.
W Polsce nie doczekaliśmy się jeszcze zaangażowania rodziców we wspólną edukację. Myśl ta nie dotarła także  do wielu innych państw europejskich i wcale nie jest  powszechna w  irlandzkich szkołach katolickich. Konieczność wspólnego włączenia się w edukację przyszłych pokoleń  nie często dociera do świadomości współczesnych dorosłych uganiających się za dobrami materialnymi, uskarżającymi się na brak czasu i nadmiar zajęć. Efekt? Dzieci pozostawione same sobie, zdane tylko na siebie, samotne i zagubione.
Educate Together opracowało innowacyjne programy edukacyjne, które otwierają oczy dzieci na otaczający ich świat, pozwalają na jego poznanie z uwzględnieniem wszystkich różnic w nich występujących, a co najważniejsze wspierają  rozwój każdego dziecka nie zduszając w zarodku indywidualności. Młody człowieku, bądź takim jaki jesteś, bo różnić można się pięknie. I dobrze, że jesteśmy różni. Dzięki temu świat nabiera tysiąca barw i rozświetla odległe horyzonty blaskiem kolorowej tęczy.



czwartek, 9 października 2014

Dzień jak co dzień

Jesień tego roku przyszła szybciej niż się tego spodziewaliśmy. Nagle z dnia na dzień zrobiło się „szaro, buro i kudłato”. Ostatni tydzień upłynął nam pod tytułem: "Ciągle pada". Nie! Nie pada. Określenia pasujące do ubiegłego  tygodnia powinny brzmieć: "Ciągle leje", "Leje jak z cebra", "Urwanie chmury". Teraz w pełni  rozumiem tych wszystkich, którzy opowiadali mi o deszczowej Irlandii. Do tej pory pogoda rozpieszczała nas tu słońcem, które dodaje uroku przepięknym krajobrazom. Zdaje się je wykańczać, dopracowywać i udoskonalać nadając im takiego wyjątkowego blasku, co to zapada w sercu i umyśle i długo pozostaje pomagając przetrwać ponurą jesień i zimę. To taki blask ogrzewający ludzkie wnętrza.
          Jest bardzo wcześnie rano. Moja rodzinka pogrążona  jeszcze w słodkim i głębokim śnie, leży sobie w ciepłych łóżeczkach. Ja obudzona hałasem przejeżdżającej po ulicy śmieciarki wstaję. Nie potrafię i nie chcę  leżeć w łóżku i przewracać się z boku na bok. Nie za bardzo mam ochotę na obcowanie z własnymi myślami sam na sam.  Za dużo, za szybko, zbyt wnikliwie i przenikliwie. Zbiegam na dół do kuchni, zaparzam pyszną, aromatyczną kawę, patrzę przez okno... a tu miła niespodzianka. Słońce! Boże! Jak ja na nie czekałam! Słońce, moje jedyne, ukochane, takie dobre i ciepłe, takie ogrzewające i krzepiące. Po prostu słońce, albo nie po prostu, albo S Ł O Ń C E. Czyli nadzieja i lekarstwo na ból i cierpienie.
Dopadła mnie nostalgia i owinęła swoim szalem tęsknota. Tęsknota  za domem, za rodziną,  za polami i lasami... Tęsknota za pracą. Ileż można wypoczywać, nie pędzić, nie gnać i się nie śpieszyć?
No ile? Byle nie za długo. NUDA i gdy przystajesz na chwilę doganiają cię te myśli...  A poza tym cały świat czeka na to, bym go zbawiła. Czyż nie takie powinno być moje przeznaczenie? Póki co nie ma czasu na sentymenty.
          Dzieciaki pierwsze dni szkoły mają już za sobą, a ja pomału popadam w rutynę. Pobudka, śniadanko, podwózka dzieci do szkoły, męża do pracy, kawka, herbatka, książeczka, spacerek z Amelką, lub jakiś plac zabaw. Jak na porządną gospodynię domową przystało w harmonogramie dnia mieści się również sprzątanie i gotowanie. Jadę odebrać dzieciaki, jemy obiadek, odrabiamy lekcje. Z pracy wracasz ty i przejmujesz nasze pociechy, by dać mi chwilkę  dla siebie. Ten czas spędzam  ucząc się angielskiego. Czuję, że robię postępy, ale wiele jeszcze muszę się nauczyć. Daleko mi do doskonałości, która zdaje się być moim życiowym przekleństwem. Nie potrafię sobie odpuścić, pogłaskać po głowie chociażby  za głupstwo, jakieś małe „conieco”. Za to chętnie będę się biczować i ganić. To mogłaś zrobić lepiej, dlaczego bardziej się nie postarałaś? Tylko na tyle cię stać? Świadomość bycia obcym wcale nie pomaga. Przecież zdaję sobie sprawę, że żyjąc tu trzeba być zawsze lepszym i stale udowadniać, że stać mnie na więcej. To taki gwarant powodzenia. Przeciętność zdaje się być zarezerwowana dla tubylców. Wcale się nad sobą nie użalam. Nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Dlaczego zresztą miałoby być? Wspinanie się pod górę to moja specjalność.

Trzymam się tych swoich osobistych  wyzwań kurczowo, sama się dyscyplinuję, co z wiekiem przychodzi dość łatwo. Wszystko po to, by nie zmarnować czasu, aby wykorzystać każdą sekundę, minutę i godzinę. Dzięki temu „dzień jak co dzień” różni się jednak od tego poprzedniego, a ja mam poczucie, że bycie tu nie jest pozbawione sensu. Każdy z nas osiąga swoje własne szczyty, każdy na swój sposób trawi tę nową rzeczywistość.

poniedziałek, 6 października 2014

Rodzina w komplecie

          No i zaczęła się nasza przygoda z Wyspami. Tym razem na poważnie. Skończyły się próby i żarty. Decyzja zapadła. Doczekaliśmy do końca roku szkolnego i wsiedliśmy
w pierwszy samolot mknący w kierunku Irlandii, w kierunku naszego taty.  Czy się boję? Oczywiście, że tak, tylko głupi się nie boi. Boję się bardzo. Tylko nie do końca potrafię określić czego. Na chwilę obecną wiele mnie drażni, coś tam denerwuje.
Przed nami pierwsza noc w nowym mieszkanku. Jeszcze nie całkiem się rozpakowaliśmy, ale generalnie wszystkim sprawia nam to dużo frajdy i radochy. A dzieciaki tak się cieszą, że trudno poskromić ich szał poznawania nowych kątów, któremu towarzyszą okrzyki i wariacje mniej lub bardziej kontrolowane. Dobrze się tu czuję, choć wciąż nie do końca  jak u siebie
w domu.
Zdążyłam już  wypocząć, zregenerowałam siły. Nie wiem jak długo wytrzymam nic nie robiąc. Tęsknię za pracą. Wzięłam roczny urlop bojąc się palić za sobą wszystkich mostów. Niektórzy nazywają to asekuranctwem, a ja po prostu wentylem bezpieczeństwa. W razie gdybym potrzebowała odwrotu.
Niewielkie mam szanse na pracę w zawodzie. Muszę poprawić swoje umiejętności językowe. Jednym słowem na nudę nie będzie czasu. Przed nami ostatni miesiąc wakacji i szkoła. Dzieciaki już nie mogą się doczekać, są ciekawe nowej rzeczywistości. Póki co nawiązują pierwsze kontakty z tubylcami na osiedlu. Staram się im pomagać, wspieram na każdym kroku.
          Poznałam już swoja sąsiadkę. Bardzo miła, zawsze uśmiechnięta i życzliwa. Na razie to moja jedyna okazja na ćwiczenie języka. Nie mam blokady, ale czasem się wstydzę, gdy zdarzy mi się popełnić jakąś językową gafę. Teraz widzę jak wiele  muszę się nauczyć. Irlandzki angielski zdecydowanie różni się od tego uczonego w polskiej szkole. Największą trudność sprawia tutejszy akcent. Nie zniechęcam się. Robię dobrą minę i też się uśmiecham naśladując Irlandczyków, nadrabiam mową ciała.
          Najprzyjemniejsze są wieczory. Wreszcie możemy je spędzać wszyscy razem. Mama, TATA i dzieci. Zabierasz nas na wycieczki, spacery i place zabaw. Wspólnie penetrujemy okolicę i poznajemy naszą nową ojczyznę. Wszyscy mamy nadzieję na lepsze życie. Lepsze, bo razem, w komplecie. Odkrywam, że tu żyje się inaczej, chyba trochę łatwiej i lżej po prostu. Nie dlatego, że inni nie patrzą nam na ręce. Czuję jakąś taką beztroskę rozchodzącą się po ciele. Ona rozlewa się na wszystkie członki, przynosi spokój, ukojenie. Działa niczym endorfiny szczęścia. Dopiero tu i teraz widzę, że twoje „wszystko będzie dobrze”  wreszcie ma sens. Twój stoicki spokój już nie drażni, tylko się udziela.

          Tęsknimy za dziadkami. Oni bardzo nam kibicują i trzymają kciuki za całą tą naszą tułaczkę. Gdyby nie rodzina pozostała w Polsce już w ogóle nie myślałabym o tamtej rzeczywistości, która wydaje się być tak odległa. Jakby była zupełnie innym światem, jak kraina pochodząca z innego życia. Pomału zaciera się obraz stamtąd. Liczy się tylko tu i teraz. Prosisz, bym nie myślała, nie zastanawiała się, gdzie byłoby nam lepiej, gdzie czulibyśmy się szczęśliwsi. Mówisz, że najbardziej szczęśliwi będziemy żyjąc razem. Spoglądam na uśmiechnięte twarze dzieci. Koniecznie trzeba nadrobić utracony czas, zadość uczynić wszystkie te dni spędzone w samotności spowodowanej brakiem ciebie. A jak już nasycimy się sobą nawzajem, czy zaczniemy żyć normalnie? Bez żalu, tęsknoty i wyrzutów sumienia, bez strachu? Gdzieś z tyłu głowy kołaczą się myśli niespokojne. Zadaję sobie setki pytań, wypisuję plusy i minusy, bilansuję zyski i straty. Z każdym kolejnym dniem wątpliwości coraz więcej. Nikomu o nich nie wspominam, wzdycham tylko czasem i czekam na szarość nadciągającej jesieni.